po przyjacielsku. Co tam pomiędzy nami było, to było; obaczycie kiedyś, żem był praw... Nie wierzyliście mi... wasza wola... ale teraz wysłuchajcie, co rzeknę, a jak księdzu na spowiedzi, tak prawdę powiem... Z Antkiem jest źle! z pewnością ciężko go zasądzą, może na dziesięć lat. Słyszycie to?...
— Słyszę, ale nic a nic nie wierzę — uspokoiła się nagle.
— Każden nie wierzy, póki nie przymierzy; prawdę wam rzekłem.
— Zawdy taką mówicie — zaśmiała się wzgardliwie.
Ciepnął się i jął gorąco upewniać, jako teraz z prostego przyjacielstwa przyszedł, by poredzić. Słuchała, chodząc oczyma po obejściu, już się parę razy podnosiła niecierpliwie: krowy ano niewydojone porykiwały w oborze, gęsi były niezapędzone na noc i źrebak gonił się w opłotkach z Łapą, a chłopaki rajcowały w stodole. Nie wierzyła mu juści ani słóweczka. — Niech się wygada, może się wyda, z czem przyszedł — myślała, trzymając się na baczności.
— Cóż poredzić? co? — odpowiadała, byle coś rzec.
— A, rada by się nalazła — powiedział ciszej jeszcze.
Odwróciła się do niego.
— Dać wykup, to go puszczą jeszcze przed sprawą, a potem to już se poredzi, choćby i do tej Hameryki... nie zgonią...
— Jezus, Marja! Do Hameryki! — krzyknęła bezwolnie.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.
— 345 —