— Cichojcie, jak pod przysięgą mówię, tak dziedzic radził. „Niech ucieka — powiada — najmniej dziesięć lat... zmarnuje się chłop...“ Wczoraj mi mówił.
— Uciekać ze wsi... od grontu... od dzieci... — Jezu... — to ino zrozumiała.
— Dajcie jeno wykup, a resztę to już Antek postanowi, dajcie...
— Skądże to wezmę?.. Mój Boże, w tyli świat... od wszystkiego.
— Pięćset rubli chcą! Przecie macie te ojcowe... weźcie je na wykup... policzym się później... byle jeno ratować...
Skoczyła na równe nogi.
— Jako ten pies, cięgiem jedno szczekacie! — chciała odejść.
— Ciepiecie się jak głupia — rozgniewał się. — Tak se ino powiedziałem... Hale, będzie się tu honorować o bele słowo, a tam chłop w kreminale zgnije. Powiem mu, jak to zabiegacie, by mu ulżyć.
Przysiadła znowu, nie wiedząc już, co myśleć.
Opowiadał szeroko o tej Jameryce, o ludziach znajomych, które tam pojechały, że listy piszą, a nawet pieniądze przysyłają la swoich. Jak tam dobrze, jaką wolę ma każden, jakie bogactwa zbierają. Antek mógłby zaraz uciekać: zna Żyda, któren już niejednego wyprowadził. Mało to już takich uciekło! Zaś Hanka mogłaby jechać potem la niepoznaki. Grzela wróci z wojska, to spłaciłby z ojcowizny, a nie, kupiec się też rychło znajdzie.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.
— 346 —