Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.
— 354 —

— Rychtyk podobnie i kowal mówił! — jęła zaraz opowiadać jego rady co do słowa.
— Rada dobra, ale że to Michałowa, nieprzezpieczna: ma on tu coś w tym, ma... Ze sprzedaniem się nie śpieszyć: z grontu wyjeżdża się w ogiery, a powraca rakiem, na czworakach... Co inszego trzeba wynaleźć... Możeby kto poręczył?.. przewiedzieć się potrza między ludźmi... Juści, żeby pieniądze były...
— Możeby się i nalazły — szepnęła ciszej. — Mam cosik gotowego grosza, jeno zrachować nie poredziłam, ale może by chwaciło...
— Pokażcie, to razem przeliczymy.
Zniknęła gdziesik w obejściu, a powróciwszy po jakimś pacierzu, przywarła drzwi na zasuwę i położyła mu węzełek na kolana.
Były w nim papierowe pieniądze, były i srebrne, nawet było parę złotych i sześć biczów korali.
— To po matce, dał je Jagnie, a potem snadź odebrał — szepnęła, przykucając przed ławą, na której Rocho rozliczał.
— Czterysta trzydzieści dwa ruble i pięć złotych! Od Macieja, co?
— Tak... juści... dał mi po świętach... — jąkała, czerwieniąc się.
— Na zastaw nie starczy, ale moglibyście co sprzedać z inwentarza!
— Juści, mogłabym przedać maciorę... krowę jałową teżby można, zbędna, Żyd już o nią przepytywał... to parę korczyków zboża...