Chciała mu słać Józine łóżko, ale wolał iść do stodoły.
— Pieniądze dobrze schowajcie — ostrzegł ją jeszcze i poszedł.
Aż dopiero po południu się pokazał, zjadł obiad i na wieś się wybierał, kiej Hanka z wielką nieśmiałością się odezwała:
— Byście mi to, Rochu, ołtarz pomogli przystroić...
— Prawda, jutro Boże Ciało. Gdzież to go stawiacie?
— Gdzie i co rok, przed gankiem. Pietrka ino patrzeć z lasu, przywiezie gaci jodłowej i świerczaków, zaś Jagustynkę z Jóźką zarno po obiedzie pchnęłam po ziela na wianki.
— A świece, lichtarze, macie to już?
— Jambroży przyobiecał przynieść z kościoła wczesnym rankiem.
— U kogóż to jeszcze będą stawiali ołtarze?
— Po naszej stronie u wójta, zaś po tamtej u młynarza i przed Płoszkami.
— Pomogę wam, wstąpię jeno do pana Jacka i przed zmierzchem przyjdę.
— Każcie Weronce, by zaraz z rana przyszła pomagać!
Kiwnął głową i poszedł już prosto do Stachowej rudery.
Pan Jacek siedział na progu, jak zawdy, papierrosa palił, bródkę skubał i przewłóczył oczyma po ozkołysanych zbożach i za ptakami patrzył.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/358
Ta strona została uwierzytelniona.
— 356 —