— A Boryna ze śmiercią się mocuje, wody mu nie ma kto podać, a ta...
— Ja bym ją ze wsi wyświeciła! jabym ścierwę rózgami pod kościołem siekła! — zaczęła znowu wrzeszczeć Kozłowa.
— Zgorszenie samo krzyczy; co tu dodawać? — uspokajały ją kobiety, załamując ręce.
— A kaj Dominikowa?
— Z rozmysłem ją w mieście ostawili, by nie przeszkadzała...
— Jezu, strach pomyśleć, co się wyprawia teraz na świecie!
— Taki grzech, takie zgorszenie, dyć wstyd na całą wieś padnie!
— Jagna się ta osławy nie boja, jutro gotowa to samo robić.
Wyrzekali po chałupach, załamując ręce, że już z tej zgrozy i oburzenia co miętsze kobiety płakały, spodziewając się kary srogiej od Boga na wszystkich ludzi. Cała wieś się trzęsła od gadań i lamentów.
Tylko jedne chłopaki, co się były zeszły na most, wzięły Gulbasiaka rozpytywać podrobno i prześmiewały się z całej historji.
— To ci kokot z wójta, no! to chwat! — śmiał się Wachnik Adam.
— Odpokutuje jeszcze za te jamory: kobieta łeb mu obedrze!
— I z pół roku nie przypuści do siebie.
— Po Jagusi to i nieśpieszno mu będzie do swojej.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/364
Ta strona została uwierzytelniona.
— 362 —