— Dowie się, co ją bronisz, to ci zasługi podniesie.
— Albo jakie portki po Macieju ochfiaruje!
Aż się pokładali ze śmiechów i przekpiwań.
— Chłop za nią nie stanie się upomnieć, ani kto drugi, to ja bronił będę... A będę, psiakrew, i niech jeszcze usłyszę złe słowo, pięści nie pożałuję... Pyskacze juchy, kieby się to przytrafiło z którego siostrą albo kobietą, toby mordy stulili!
— Zawrzyj i ty pysk, parobie jeden! nie twoja sprawa, pilnuj se końskich ogonów! — gruchnął na niego Stacho Płoszka.
— I bacz, byś czego wprzódzi nie oberwał — dodał Wachnik.
— A od gospodarzy ci zasie, kołtunie jeden! — dorzucił jeszcze któryś na odchodne.
— Gospodarze parszywe, dziedzice ścierwy! Ja służę, ale kryjomo ćwiartek nie wynoszę do Żyda, ni z komory niczegój nie porywam! Jeszcze me nie znacie! — krzyczał za odchodzącymi śpiesznie, bo nijako się im zrobiło, że, nie odzywając się już na jego wrzaski, porozchodzili się po chałupach.
Wieczór się już zrobił, jeno że jakiś wietrzny i dziwnie jasny, dawno bowiem było po zachodzie, a na niebie jeszcze leżały szerokie zatoki zórz krwawych, kieby mrowiska porozrywane, i wzbierały zwolna wielgachne chmurzyska. Jakiś niepokój rozwiewał się nad światem, wiater pohukiwał wysoko, że tylko co najwyższe drzewa szarpały się wierzchołkami, ptaki jakieś z wrzaskiem przeciągały niedojrzane, gęsi też nie-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/366
Ta strona została uwierzytelniona.
— 364 —