— Witek, jak ci się widzę? co? — pytała, obracając się przed nim na pięcie.
— Galanto, kiej ta biała gąska! — odrzekł z podziwem.
— Tyla się na tem rozumiesz, co twój bociek. Hanka pedzieli, co żadna we wsi tak się nie przystroi — trzepała, obciągając przykrótkie obleczenie.
— Cie!.. a kolana ci się czerwienią przez kieckę niby gęsi z pod pierza.
— Głupiś! Łapie w ogon se zajrzyj! Hale, boćka schowaj: ksiądz przyjdzie z procesją i jeszcze go obaczy i pozna — przestrzegała ciszej.
— Prawda, że śwarna i przystrojona, a i gospodyni też się rozczapierza, kiej ten indor! — szeptał, wyglądając za niemi na drogę, ale wspomniawszy przestrogę, zaciągnął boćka do dołu po ziemniakach, zaś la obrony przed dziećmi Łapie przykazał warować przed ołtarzem, a sam poleciał do Macieja, leżącego w sadzie, jak co dnia.
Na wsi już całkiem ścichło, wszystkie wozy przejechały i ludzie przeszli, drogi opustoszały, jeno niekajś w opłotkach bawiły się dzieci, psy wylegały się w słońcu i jaskółki śmigały nad stawem w rozpalonem powietrzu, zaś w kościele zaraz po sygnaturce rozpoczęło się nabożeństwo, dobrodziej wyszedł ze sumą i organy zagrały, ale snadź wnet po kazaniu uderzyły wszystkie dzwony, i huknęli takiem śpiewaniem, jaże gołębie porwały się z dachów i naród jął się wywalać wielkiemi drzwiami, a nad nim wychodziły chorągwie pochylone, światła gorejące i obrazy, nie-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/372
Ta strona została uwierzytelniona.
— 370 —