— Żeby ojce wydzieliły kużdemu co jego, a prędzejby poredził.
— Bo pewnie, juści! Zarazbym wiedział, co robić! — zawrzeszczeli.
— O głupie, głupie! To starzy z całego ledwie się przeżywią, a wy na działach chcecie nazbijać pieniędzy! — przerwał im Grzela.
Zmilkli naraz, bo juści taką prawdę rzekł, jakby obuchem zwalił w ciemię.
— Bieda nie z tego, że ojcowie nie chcą wam popuścić gospodarek — mówił dalej — a jeno z tego, że Lipce mają ziemi za mało, że narodu cięgiem przybywa, gdyż co starczyło za dziadków la trojga, musi się teraz rozdzielać la dziesięciorga.
— Święta prawda! Juści że tak! Juści! — szeptali sfrasowani.
— To kupić Podlesie i podzielić! — wyrwał się któryś.
— Kupiłbyś wieś, jeno pieniądze gdzieś! — mruknął Mateusz.
— Czekajta jeno, może się i na to znajdzie jaka rada.
Mateusz się naraz zerwał, buchnął pięścią w stół i zakrzyczał:
— A czekajcie i róbcie sobie, co chcecie, mnie już dosyć i, jak się ozgniewam, to rzucę wieś i do miasta pójdę, tam lepiej ludzie żyją.
— Twoja wola, ale drudzy muszą tutaj ostać i jakoś sobie radzić.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/382
Ta strona została uwierzytelniona.
— 380 —