Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/384

Ta strona została uwierzytelniona.
— 382 —

ich bić i siłą do domu zabierać, jeno co się oparli, matkę z karczmy wypędzili, a teraz Szymek jął pić na umór, zaś Jędrzych pijany docna ryczy w kominie.
Nie pytali o więcej, gdyż Grzela zaczął wykładać swój sposób, który był taki: z dziedzicem się pogodzić i wzamian morgi lasu zażądać po cztery morgi pola na Podlesiu!
Zdumieli się wielce i strasznie rozradowali taką możliwością, a Grzela jeszcze powiadał, co tak samo się ugodziła jedna wieś koło Płocka, o czem był wyczytał w gazecie.
— Dobra nasza, chłopcy! Żydzie, gorzałki! — krzyknął Płoszka we drzwi.
— Za trzy morgi boru rychtykby nam wypadło dwanaście pola!
— A nam z dziesięć, cała gospodarka.
— I niechby dodał co niebądź krzaków na opał
— A za paśniki mógłby dać choć po mordze łąki.
— I nieco budulcu na chałupy! — wołali jeden przez drugiego.
— Jeszcze trochę, a będziecie chcieli, żeby wam dodał po koniu z wozem i po krowie, co? — przekpiwał Mateusz.
— Cichocie-no!.. trzeba teraz namawiać, aby się gospodarze zebrali, poszli do dziedzica i przełożyli, czego chcą: może się i zgodzi.
Mateusz mu przerwał:
— Jak nie ma noża na gardle, to się nie zgodzi: jemu zaraz potrza pieniędzy, i Miemcy je dadzą, choćby jutro, niech się tylko zgodzi... A nim się nasi