Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/385

Ta strona została uwierzytelniona.
— 383 —

wydrapią po łbach, nim się naredzą, nim się na jedno zgodzą, nim baby przeciągną na swoją stronę, to miesiące przejdą, dziedzic ziemię przeda i plecy wypnie: będzie miał o czem czekać, jak wypadnie sprawa z borem. Grzelowy sposób jest mądry, jeno widzi mi się, trza go innym końcem stawiać do pionu.
— To gadajże, Mateusz, radź!
— Nie gadać, nie naradzać się, a trza zrobić tak samo jak z borem.
— Czasem tak można, a czasem nie! — mruknął Grzela.
— A ja ci mówię, że można, w inny ździebko sposób, a to samo wyjdzie... Do Miemców iść całą gromadą, i spokojnie im zapowiedzieć, aby się nie ważyły kupować Podlesia...
— A takie są głupie, że zaraz się nas ulękną i posłuchają!
— Toteż im się zapowie, że jeśli nie posłuchają i kupią, to nie pozwolim im siać, nie pozwolim się budować, nie damy krokiem się ruszyć za pola. Zobaczycie, czy się nie ulękną! Wykurzymy ich kiej lisów z jamy.
— A juści, niby to se nie poredzą!.. jak Bóg w niebie, tak nas znowu za te pogrozy wsadzą do kreminału! — wybuchnął Grzela.
— Zapakują, to i puszczą, wiekować tam nie będziemy, ale kiej nas wypuszczą, to la Miemców będzie jeszcze gorzej... głupie one nie są i przódzi dobrze rozważą, czy im wojna z nami pójdzie na zdrowie...