Dziedzic też będzie inaczej śpiewał, jak mu kupców rozpędzimy, zaś nie...
Ale już Grzela nie mógł wytrzymać, zerwał się od stołu i zaczął z całych sił odwodzić od tych zuchwałych zamysłów. Przekładał, jakie to z tego wynikną procesy, nowe straty la wszystkich, nowe marnacyje, że gotowi powsadzać ich za te ciągłe bunty na parę lat do kryminału... że to wszystko da się zrobić spokojnie ze samym dziedzicem... Zaklinał na wszystko i błagał, by nowego nieszczęścia nie ściągali na naród. Prawił ze dwa pacierze i jaże poczerwieniał, jaże całował ich posobnie, molestując i prosząc, by poniechali, ale wszystko to było na darmo, kiejby groch rzucał na ścianę, że w końcu Mateusz rzekł:
— Prawisz, kiej w kościele, jakbyś z książki wyczytywał, a nam czego inszego potrza!
Wraz też wszyscy zaczęli mówić, zrywać się, tłuc pięściami w stół, a wrzeszczeć z wielkiej radości:
— Dobra nasza, na Miemców iść, rozegnać pludraków! Mateusz mądrze radzi, jego słuchamy, a któren się boja, niech pod pierzynę się chowa!
Ani sposób już było do nich mówić, tak ich ponosiło.
Żyd w te pore przyniósł flachę, wysłuchał i, ścierając na stole porozlewaną gorzałkę, powiedział nieśmiało:
— Mateusz ma kiepełe: mądrą radę daje.
— Cie! Jankiel też na Miemców, no! — zakrzyczeli zdumieni.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.
— 384 —