I na wsi zaległa niedzielna cichość, że tylko niekiedy słychać było głosy, kura któraś zwoływała, to gdziesik nad stawem, ze śmiechami a chlupotem pucowały się chłopaki, abo kaczki zakwakały.
Drogi leżały puste i rozmigotane w słońcu, mało kto przechodził, jeno niekaj na progach czesały się dziewczyny i ktosik zcicha grał na fujarce.
Rocho przebierał różaniec, czasem nasłuchiwał, a głównie myślał o Jagusi, słyszał ją kręcącą się po izbie, czasem stawała za nim, niekiedy szła w podwórze, a wracając, spuszczała przed nim oczy i krwawy rumieniec oblewał jej twarz wymizerowaną, że zrobiło mu się żal.
— Jaguś! — szepnął dobrotliwie, podnosząc na nią oczy.
Przystanęła z zapartym oddechem, czekając, co powie, ale on, jakby nie wiedząc, co rzec, zamruczał jeno co niebądź i zamilkł.
Na swoją stronę znowu odeszła, przysiadła w wywartym oknie i, wsparłszy się o futrynę, patrzyła żałosnemi oczyma we świat rozsłoneczniony, na te chmurki białe, co kiej gęsi błąkały się po niebie jasnem, i ciężkie westchnienia rwały się jej z piersi, a niekiedy łzy kapały z zaczerwienionych oczu i płynęły wolno po wychudzonej, mizernej twarzy. Juści, mało to przeszła przez te dnie? Dyć cała wieś szczuła na nią, kieby na psa parszywego; kobiety odwracały się plecami, kiej przechodziła, a poniektóre spluwały za nią, przyjaciółki jej nie spostrzegały, chłopy śmiały się wzgardliwie,
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/394
Ta strona została uwierzytelniona.
— 392 —