Szymek bowiem zaraz po śniadaniu zasiadł pod oknem z papierosem w zębach, strzykał śliną na izbę, długo medytował, długo się ważył, spoglądając na brata, aż wkońcu rzekł:
— A to, matko, dajcie mi pieniędzy, bo na zapowiedzie muszę zanieść. Ksiądz pedział, by przed nieszporami przyjść na pacierze.
— Z kimże się to żenisz? — spytała z urągliwym prześmiechem.
— Z Nastusią Gołębianką.
Nie odezwała się, krzątając się pilnie kole garnków i komina. Jędrek podkładał drewek i, choć się ogień buzował, dmuchał w niego ze strachu, zaś Szymek, przeczekawszy z pacierz, ozwał się znowu, jeno jakoś pewniej:
— Całe pięć rubli mi dacie, bo i zmówiny trza wyprawić...
— Posyłałeś to już z wódką, co? — pytała tak samo.
— Chodził Kłąb z Płoszką.
— I przyjęła cię, co? — aż się jej broda trzęsła ze śmiechu.
— Jakże!.. przyjęła, juści.
— Trafiło się ślepej kurze ziarno: jeszczeby nie, taka wywłoka!
Szymek się zmarszczył, ale czekał, co powie więcej.
— Przynieś wody ze stawu, a ty, Jędrek, wieprzka wypuść, bo kwiczy...
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/400
Ta strona została uwierzytelniona.
— 398 —