Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/411

Ta strona została uwierzytelniona.
— 409 —

— To tam raki zimują! Że mi to nawet do głowy nie przyszło...
— Chłopy zawdy to jeno widzą, co mają na oczach, jak wół, widne.
— Na darmo się trudzi Balcerkowa, na darmo!.. jeszcze co oberwać może od Tereski... A na złość Dominikowej Szymek musi się ożenić z Nastką: już ja tego dopilnuję! Ścierwy baby!
— One swoje sprawy robią, a bez to niewinne cierpią — rzekła smutnie.
— I tak jedni na drugich nastają, że już ciężko we wsi wytrzymać.
— Jak Maciej był, to i miał kto załagodzić, mieli się słuchać kogo.
— Juści, wójt tromba, głowy do niczego nie ma i wyprawia takie historje, że posłuchu mieć nie może w narodzie. Żeby choć Antek wrócił!..
— Wróci niezadługo, wróci! Ale kto go ta posłucha? — oczy jej rozbłysły.
— Jużeśmy o tem z Grzelą i chłopakami radzili, że jak powróci, to już my razem zrobimy we wsi porządek. Obaczycie!
— Byłby czas: dyć wszystko się rozwodzi jak te koła bez luśni.
Doszli wraz do chałupy; na ganku siedziała już gromada.
Mieli ruszyć w kilkunastu gospodarzy i co przedniejszych parobków, chociaż zrazu cała wieś napierała się iść, jak wtedy na bór.
Zebrali się, oczekując z niecierpliwością na resztę.