Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/413

Ta strona została uwierzytelniona.
— 411 —

— To Rocha ugodzić i niechby dalej nauczał; dzieciom szkoła barzej jest potrzebna niźli buty — wtrącił znów Grzela.
Na to sołtys wsunął się w gromadę i zaczął mówić półgłosem:
— Rocho byłby najlepszy, to wiem... moich chłopaków wyuczył... ale nie można. Urząd musiał już coś przewąchać i ma na niego oko... Starszy me spotkał w kancelarji i sielnie wypytywał o niego... Nie rzekłem mu wiela, że zeźlił się na mnie i jął wpierać, jako on dobrze wie, co Rocho dzieci naucza i książki polskie a gazety rozdaje ludziom... Trza go ostrzec, by się miał na baczności.
— Zła sprawa! Dobry człowiek, pobożny, ale przez niego może spaść na wieś bieda... trza cosik zaradzić... a prędko — wykładał stary Płoszka.
— Ze strachu tobyście go i wydali... co? — szepnął zjadliwie Grzela.
— Jakby naród buntował przeciw urzędom, a na szkodę wszystkim, to każdyby zrobił to samo. Młodyś, ale ja dobrze baczę, co się działo w tę wojnę panów, jak za bele co chłopów krajali batami. Nie nasza to sprawa.
— Wójtem chcecie zostać, a głupiście kiej but dziurawy! — dorzucił mu Grzela.
Przerwali, bo Rocho wyszedł z izby, powiódł oczyma po ludziach, przeżegnał się i zawołał:
— Pora już! chodźmy w imię Boże!
Przodem ruszył, a za nim chłopy wywalili się na środek drogi, zaś ztyłu pociągnęło nieco kobiet i dzieci.