trzymają: kowalowi dziedzic obiecał dobrą oberchapkę za zgodę z Lipcami, młynarz się zlęknął, że Niemcy mogą postawić wiatrak na górce koło figury, zaś karczmarz też pomaga narodowi ze strachu o siebie, dobrze on wie, że kaj Miemce siądą, tam się już żaden żydek nie pożywi.
— To i dziedzic boją się chłopów, kiej o zgodę zapobiega?..
— A zgadliście, matko, ten się najwięcej boją zarno waju wyłożę...
Przerwał Mateusz, gdyż od wsi pokazał się Witek pędzący.
— Gospodyni, a to prędko chodźcie! — wrzeszczał już zdala.
— Co się stało? ogień, czy co? — zerwała się trwożnie.
— A to... to gospodarz czegoś krzyczą!
Poleciała co tchu, nie rozumiejąc zgoła, co się tam stało.
A oto co było. Maciej już od samego rana był jakiś dziwny, matyjasił, mamrotał cięgiem, zrywał się z pościeli, to szukał czegoś koło siebie, że Hanka, odchodząc na łąki, przykazała Jóźce pilniejsze na niego baczenie. Dziewczyna często zaglądała do niego, leżał spokojnie, aż dopiero w czasie obiadu zaczął wrzeszczeć wniebogłosy.
Gdy Hanka przyleciała, jeszcze siedział na literkach i wołał:
— Kajście mi buty zapodzieli! — dawajcie prędzej.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/430
Ta strona została uwierzytelniona.
— 428 —