Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/436

Ta strona została uwierzytelniona.
— 434 —

żałowali, ale całą duszą nasłuchiwała każdego głosu z drogi, a co chwila biegła wyglądać w opłotki.
Ani śladu Antka, natknęła się tylko raz na Tereskę, przywartą do płota i jakby na kogoś czekającą.
Mateusz, nie mogąc się dogadać z Jagusią, mrukliwą dzisiaj i niechętną, jął się ze złości spierać z Pietrkiem, gdy Jędrek przyleciał po siostrę, że matka ją wzywa.
Wkrótce rozeszli się wszyscy, tylko jeden Mateusz coś długo się ociągał, że dopiero w dobry pacierz poszedł.
Po chwili Hanka wyszła, na darmo wypatrując w ciemnościach, kiej ją doszedł z nad stawu jego warkliwy, gniewny głos:
— Czego za mną łazisz, jak ten pies... nie ucieknę ci... już dosyć nas mielą na ozorach... — i coś tam jeszcze przykrzejszego, a w odpowiedzi posypały się rozszlochane słowa i rzęsisty płacz.
Ale Hanki to nie wzruszyło, czekała na męża, to co ją tam mogły obchodzić cudze sprawy? Jagustynka robiła wieczorne porządki, a że dziecko zaczęło coś matyjasić, wzięła je na ręce i, pohuśtując, zajrzała do chorego.
— Antka ino co patrzeć! — zakrzyczała od proga.
Boryna leżał zapatrzony w lampkę, dymiącą nad kominem.
— Dzisiaj go puścili, Rocho czeka na niego — powtarzała mu w same uszy, stróżując radosnemi oczami jego źrenic, czy pomiarkował, ale snadź i ta