O dolo człowiekowa, dolo nieustępliwa!
A cóże są te wszystkie znojne trudy? Cóże ten żywot człowieczy, co, jako śniegi, spływa bez śladu, że o nim nawet dzieci rodzone nie przypomną?
Żałością jeno, płakaniem jeno, cierzpieniem jeno...
I cóże są one szczęśliwości, dobroście, nadzieje?
Czczym dymem, próchnicą, mamidłem i zgoła niczem...
A cóżeś to ty sam, człowieku, który się puszysz, a dmiesz, a wynosisz hardo ponad wszelkie stworzenie?
Tym wiatrem jeno jesteś, co niewiada, skąd przychodzi, niewiada, po co się miecie, i niewiada, kaj się rozwiewa...
I ty się masz panem wszystkiego świata, człowieku?...
A by ci kto raje dawał — opuścić je musisz.
By ci kto wszystkie moce dawał — śmierć ci je wydrze.
By ci kto rozum przyznał największy — próchnem ostaniesz.
I nie przemożesz doli, mizeroto, nie przezwyciężysz śmierci, nie...
Boś ano bezbronny, słaby i płony, jako ten listeczek, którym wiater żenie po świecie.
Boś ano, człowieku, w pazurach śmierci, jako ten ptaszek, z gniazda podebrany, co se piuka radośnie, trzepoce, przyśpiewuje, a nie wie, że go wnet zdradna ręka przydusi za gardziel i lubego żywota zbawi.
O duszo, pocóż dźwigasz człowieczego trupa, poco?
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —