Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —

A kiedy prześpiewali jeszcze coś niecoś, proboszcz stanął na kupie wywalonego piachu, odwrócił się i rzekł grzmiąco:
— Narodzie chrześcijański! Narodzie!
Przycichło znagła, jeno dzwony jęczały z oddali, a Jóźka, opasawszy rączynami ojcową trumnę, zawodziła rzewliwie, na nic nie bacząc.
Zaś proboszcz pociągnął nosem z tabakiery, kichnął raz i drugi, a potoczywszy załzawionemi oczami, rzekł donośnie:
— „Bracia, a kogóż to chowacie dzisiaj, kogo?
Macieja Borynę! — powiadacie.
A ja wam mówię, że i pierwszego gospodarza, i poczciwego człowieka, i prawego katolika chowacie... Znałem go bowiem od lat i zaświadczam: jako żył przykładnie, Boga chwalił, spowiadał się i komunikował, a biedotę wspomagał.
Mówię wam: wspomagał!“ — powtórzył, ciężko dychając.
Płacze jęły kwilić dokoła i wzdychy rwały się coraz gęściej, gdy, nabrawszy powietrza, ozwał się znowu, jeno co żałośliwiej:
— „I pomarł chudziaczek, pomarł!
Śmierć go sobie wybrała, jako wilk wybiera ze stada najtłustszego barana, i w biały dzień na wszystkich oczach, a nikt mu nie przeszkodzi.
Jako piorun bije w drzewo wyniosłe, że pada rozłupane, tak on padł pod srogą kosą śmierci.
Ale pomarł nie wszystek! — jak mówi Pismo święte.