Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —

Maciej jął swoich poczciwie bronić, ale święty Pietr rozgniewał się jeszcze barzej i kiej nie tupnie nogą a krzyknie:
— Nie broń takich synów! A to ci jeno rzeknę: niech mi się te Judasze poprawią do trzech niedziel i pokutę czynią, a jak nie posłuchają, to tak ich przycisnę głodem, pożogą i choróbskami, że mnie popamiętają łajdusy jedne“.
Mocno proboszcz powiadał, do serca i tak napominająco i takim gniewem Bożym groził i tak pięściami wytrząchał, że szlochy się podniesły dokoła, naród zapłakał i bił się w piersi a kajał...
Zaś ksiądz, odsapnąwszy nieco, jął znowu mówić o nieboszczyku, jako to padł za wszystkich...
I wołał do zgody. Wołał do sprawiedliwości. Wołał do pomiarkowania się w grzechach, bo niewiada, komu z brzega wybije ta ostatnia godzina, i przyjdzie stanąć przed strasznym sądem Pana...
Że nawet sam dziedzic, a obcierał kułakiem oczy.
Pokrótce jednak księża skończyli swoje i odeszli wraz z dziedzicem, a kiej spuścili w dół trumnę i jęli na nią sypać piasek, jaże zadudniało, wrzask ci, mój Jezu, buchnął, a krzyki, a takie lamenty, coby i najkwardszego skruszyło.
Ryczała Jóźka, ryczała Magda, ryczała Hanka i stryjeczne, płakały bliskie i dalekie, powinowate i zgoła obce, a już może najrzewliwiej zanosiła się Jagusia, którą tak cosik sparło pod piersiami, jaże się prosto zapamiętała w krzyku.