Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —

— Hale, teraz skowyczy, a co to wyprawiała z nieboszczykiem! — mruknęła któraś zboku, zaś Płoszkowa, obcierając oczy, dodała:
— Tak se łaskę wypłakuje, by ją nie wygnali z chałupy.
— Myśli, że kto głupi, a uwierzy! — powiedziała głośno organiścina.
Ale Jagna nie wiedziała już o Bożym świecie, padła kajś w piasek i zanosiła się takim żałosnym płaczem, jakby to na nią sypały się te ciężkie, sypkie strugi ziemi, jakby to nad nią huczały te posępne głosy dzwonów, jakby to nad nią płakali...
A dzwony wciąż biły, jakby skarżąc się niebiosom, zaś z nad świeżej mogiły te wszystkie płacze, te szlochy i biadania też się skarżyły na dolę nieubłaganą i na tę wieczną krzywdę człowieczą.
Zaczęli się wnet rozchodzić zwolna, kto tam jeszcze gdziesik, po drodze, przyklękał, kto i ten pacierz mówił za pomarłe, kto zaś jeno się błąkał wśród mogił i smutnie deliberował, a drugie ruszali ociągliwie ku chałupom, obzierając się wyczekująco, gdyż kowal z Hanką spraszali poniektórych na ten chleb żałobny, jak to zwyczajnie bywa po pochowku.
I kiej oklepali mogiłę, a nad nią wkopali czarny krzyż, wzięli pomiędzy siebie sieroty i pociągnęli sporą gromadą, poredzając zcicha, a wyżalając się nad niemi, a popłakując niekiedy...
W Borynowej izbie już było wszystko urządzone do potrzeby, wzdłuż ścian ciągnęły się stoły, obsta-