— No, no, żeby sam dziedzic przyszedł na chłopski pogrzeb.
— Potrzebuje nas, to bakę świeci — powiedział Płoszka.
— A czemu to nie miał przyjść z dobrego serca, co? — bronił Kłąb.
— Lata masz, aleś rozumu nie nabrał. Kiedyż to dziedzic przyszedł do wsi z przyjacielstwem, kiedy?
— Coś w tym być musi, że tak zgody szuka!
— Ano co, że mu jej potrza barzej, niźli nam.
— A my możemy se poczekać, możemy! — wołał pijany Sikora.
— Wy możecie, ale drugie nie mogą! — wrzasnął zeźlony Grzela, wójtów brat.
Jęli się już kłócić a przemawiać, bo jeden prawił swoje, i drugi też swego dowodził, a trzeci obu się przeciwił, zaś insi mamrotali:
— Niech odda bór i ziemię, to zrobim zgodę.
— Nie potrza zgody, nowe nadziały przyjdą, to i tak wszystko będzie nasze. Niech psiachmać z torbami pójdzie za krzywdę naszą.
— Żydy go duszą, to chłopów o pomoc skomle.
— A przódzi to ino wiedział krzyczeć: z drogi, chamie, bo batem!
— Mówię wama, nie wierzta dziedzicowi, bo każden z nich jeno zdradę chłopskiemu narodowi gotuje — wołał któryś, barzej napity.
— Słuchajta-no, gospodarze! — zakrzyknął naraz kowal. — Powiem wam mądre słowo: jak zgody dzie-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —