— Przecie i my Nastusi we świat gołkiem nie dajemy. Tysiąc złotych dostanie gotowemi pieniędzmi — wyrzekł Mateusz.
Kowal odciągnął go na bok, cosik mu szepnął i poleciał.
Pogadywali jeszcze co niebądź, szczególniej Szymek roił se, jak to gospodarzem ostanie, jak se to grontu przykupi, jak się to chyci ziemi, że pokrótce obaczą, kto on taki, jaże Nastusia patrzała w niego z podziwem. Jędrzych przytwierdzał, jeno Jagusia chodziła oczami po świecie, słysząc piąte przez dziesiąte. Zarówno jej tam było jedno.
— Jaguś, przyjdź do karczmy, będzie dzisiaj muzyka — prosił Mateusz.
— I karczma la mnie już nie zabawa — odparła smutnie.
Zajrzał w jej oczy przemglone, zacisnął kaszkiet i poleciał, roztrącając ludzi. Przed plebanią natknął się na Tereskę.
— Kaj cię to niesie? — zagadnęła lękliwie.
— Do karczmy! kowal zwołuje na narady.
— Poszłabym z tobą.
— Nie odganiam cię, miejsca nie zbraknie, zważ jeno, by cię nie wzieni na ozory, że tak cięgiem za mną uważasz.
— I tak me już noszą, kiej psy tę zdechłą owcę.
— To czemu się im dajesz! — zły już był i zniecierpliwiony.
— Czemu? nie wiesz to, bez co? — zaskarżyła się cichuśko.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —