Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

A sporo nakupił, gdyż dodał żonie jeszcze trzewiki i chusteczkę na głowę jedwabną, modrą w żółte kwiatuszki. Jóźce dał taką samą, jeno co zieloną, oraz fryzkę i parę sznurków paciorków z długachną wstęgą do zawiązywania, zaś la dzieci przywiózł pierników i organki, nawet miał la kowalowej, bo cosik odłożył obwiniętego w papier, a nie zapomniał Witka, ni też o parobku.
Jaże krzyknęły z podziwu na coraz nowe cudności, oglądając je i przymierzając z taką radością, że Hance łzy kapały po zrumienionej twarzy, a Jóźka za głowę chytała się w podziwie.
Rocho się uśmiechał, zacierając ręce, Antek zaś jeno pogwizdywał.
— Zarobiliśta sobie na gościniec. Rocho powiadał, jak to wszyćko szło składnie w gospodarce. Dajcie no spokój, nie la dziękowań przywiezłem — wołał, broniąc się, bo rzuciły się go ściskać i całować.
— Ani mi się kiej śniły takie cudności — szepnęła łzawo Hanka, siadając przymierzać trzewiki. — Ciasne ździebko, nogi mi nabrzmiały od bosaka, ale na zimę będą w sam raz.
Rocho jął się rozpytywać o wieś i różne sprawy, opowiadała jeno piąte przez dziesiąte, krzątając się tak pilnie kole jadła, że pokrótce zastawiła przed nimi ziemniaków szczodrze omaszczonych tęgą michę i nie mniejszą barszczu, w którym, kieby koło, pływała kiełbasa.
Skwapnie się przypięli do śniadania.