Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —

— Wiecie, a to mój powrócił. Śpi se tera w stodole.
I śmiały się jej oczy i twarz i tak wszystka tchnęła rozradowaniem i weselem, jaże kobiety się dziwowały.
— Urzekł ją ten wisielec, czy co? Docna zgłupiała.
— Zarno się ona pocznie wynosić a nos zadzierać, obaczycie!
— Niech jeno Antek wróci do dawnego, to jej rura zmięknie — poredzały.
Juści, co nie słyszała tych pogadek, ale, przyleciawszy do chałupy, wzięła się na ostro do sporządzania sutego obiadu, lecz, dosłyszawszy gęsi, krzyczące na stawie, wypadła je przyciszać kamieniami, że ledwie z tego kłótnia nie wyszła z młynarzową.
Właśnie co ino była podwieczorek posłała ludziom na pole, gdy chłopy przyszły ze stodoły. Narządziła im obiad pod domem w cieniu i na chłodzie, podając nawet gorzałkę i piwo, zaś na dojadkę postawiła z pół sitka dobrze źrałych wisien, które była przyniesła od księżej gospodyni.
— Obiad suty, jakby na weselu — żartował Rocho.
— Gospodarz wrócił, małe to jeszcze wesele? — odparła, zwijając się kole nich i mało wiele sama pojedając.
Po skończeniu Rocho zaraz poszedł na wieś, obiecując się na wieczór, zaś ona spytała nieśmiele męża:
— Chcesz to obejrzeć gospodarkę?
— A dobrze! Święto się już skończyło, trza się będzie brać do roboty! Mój Boże, anim się spodział, co mi tak rychło przyjdzie ojcowizna!