Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.
— 148 —

— Cóż ja? Kto to me posłucha, co? — jąkał zmieszany.
— Masz rozum, pierwszyś teraz we wsi, to cię wszystkie posłuchają.
— Prawda! Juści! Ty jeden! My pójdziem za tobą! — mówili skwapliwie, ale kowalowi było to cosik nie na rękę, bo zakręcił się niespokojnie, skubał wąsy i zaśmiał się zjadliwie, skoro Antek powiedział:
— Przeciek nie święci garnki lepią, mogę i ja popróbować, poredzimy se o tem którego dnia.
Zaczęli się rozchodzić, ale jeszcze każden zosobna brał go na stronę namawiać, przyobiecując pójść za nim, zaś Kłąb mu rzekł:
— Nad narodem zawdy musi ktoś górować, co ma rozum i moc i poczciwe baczenie.
— A poredzi, jak potrza, i kijem ziobra zmacać! — zaśmiał się Mateusz.
Rozeszli się, ostał jeno pod oknem Antek z kowalem, bo Rocho klęczał na ganku zatopiony w pacierzach.
Długo deliberowali w głębokiej cichości, że słychać było jeno Hankę, krzątającą się po izbie; strzepywała pościele, obłócząc w czyste poszewki, to myła się długo, jakby na jakie wielkie święto, a potem, rozczesując włosy pod oknem, wyzierała na nich coraz niecierpliwiej, pilnie nadstawiając uszów, gdy kowal zaczął mu cicho odradzać, aby sprawy poniechał, gdyż z chłopami nie trafi do ładu, a dziedzic jest mu przeciwny.