— Rzekłem, bo mi się przybaczyło, co tak mi pedział mój dziadźka we wojsku, kiej me przy uczeniu pierwszy raz sprał po pysku...
— I wzwyczaiłeś się do tego, co? Hi! hi! hi!...
— Hale, bogać ta, kiej rychło sprzykrzyła mi się taka nauka, że przycapiłem ścierwę w jakimś kącie i tak mu pysk wyrychtowałem, jaże spuchnął, niby bania. Już me potem nie bijał...
— Długoś to służył?
— A całe pięć roków! Nie było się czem wykupić, to i musiałem rużje dźwigać. Jeno zrazu, pókim był głupi, to potyrał mną, kto chciał, i biedym się najadł, ale kamraty me nauczyły, że jak czego brakowało, tośwa zworowali, abo dała jedna dzieucha, służanka, bom obiecał się z nią ożenić! A jak me przezywały od kartoszków, jak się śmiały z mojej mowy i naszego pacierza...
— A poganiny zapowietrzone, śmiały się z pacierza.
— Tom każdemu zosobna pomacał żebra i poniechały!
— Cie, takiś to mocarz!
— Mocarz, nie mocarz, ale trzem radę dam! — przechwalał się z uśmiechem.
— Byłeś to na wojnie, co?
— Jaże, przeciem z Turkami wojował. Pokorzylim ich docna!
— Pietrek, kajże to drzewo? — zawołała znowu Hanka.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.
— 151 —