— Czym ci to już taki całkiem cudzy, Jaguś?
— Nie cudzy, ale i nie swój! Nie w głowie mi takie rzeczy...
— Jeno przyjdź, a nie pożałujesz. Bojasz się za smętarz, to przyjdź za księży sad, nie baczysz to kaj? Nie baczysz, Jaguś?...
Jaże odwróciła głowę, takie pąsy na nią uderzyły.
— Nie pleć, dyć mi wstydno... — zesromała się wielce.
— Przyjdź, Jaguś, choćby do północka czekał będę...
— To poczekaj... — odwróciła się nagle i poleciała na kapuśnisko.
Patrzył za nią łakomie, i przejęły go takie luboście i takie płomia wzburzyły krew, że gotów był lecieć za nią i brać ją choćby na oczach wszystkich... Ledwie się już pohamował.
— Nic, jeno ta spieka tak me rozebrała! — pomyślał, rozdziewając się śpiesznie do kąpieli.
Przechłodził się galancie i jął deliberować nad sobą.
— Że to człowiek słaby, kiej ten paździerz, bele co go poniesie...
Wstyd mu się zrobiło, rozejrzał się, czy aby go kto z nią nie widział, i usilnie rozważał wszystko, co mu o niej powiadali.
— Takaś to ty, jagódko, taka! — myślał ze wzgardą i jakby z żalem, ale naraz przystanął pod jakiemś drzewem i stojał z przywartemi powiekami, bo jawiła mu się na oczach w całej swojej cudności.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.
— 166 —