Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —

— Strasznie daleko! Jak to iść, wszyćko ciepnąć, ostawić dom, dzieci, ziemię, wieś i w tyli świat, na zawdy! — Zgroza go przejęła.
— Tyla poszło dobrowolnie i ani komu w głowie wracać do tych rajów.
— A mnie nawet pomyśleć o tem straszno!
— Juści, ale obacz Wojtka i posłuchaj, co rozpowiada o tym kreminale, to cię jeszcze barzej zafrasuje! Jakże, chłop ma niespełna czterdzieści roków, a docna już posiwiał i zgarbaciał, żywą krwią pluje i kulasami ledwie powłóczy. Jeno patrzeć, jak pójdzie na księżą oborę. Ale poco ci gadać, masz swój rozum, to się jego posłuchaj.
Przycichł wporę, zmiarkowawszy, że już w nim posiał niepokój, więc resztę zostawił czasowi, skrycie się jeno ciesząc z plonów, jakie spodziewał się zebrać. Ale, skończywszy pług, ozwał się wesoło:
— Poletę tera do kupców, a wóz gotuj na jutro, bo woził będziesz. O sprawie nie myśl, nie warto se psuć głowy, to ano będzie co będzie i co Bóg miłosierny pozwoli. Przyjdę do cię wieczorem.
Ale Antek nie zapomniał tak zaraz; połknął te jego przyjacielskie powiadki, kiej ryba przynętę, i dławił się nią, darło mu ano wątrobę, jaże ledwie się ruchał pod grozą męczących pomyślunków.
— Dziesięć roków! Dziesięć roków — szeptał niekiedy, drętwiejąc w strachu.
Mrok już zapadał, ludzie ściągali z pól, w obejściu podniósł się niemały rejwach, gdyż Witek przygnał stado, a kobiety kręciły się kole udojów i obrządków,