Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.
— 193 —

— Przygarnę ja was, sieroty kochane, i nie opuszczę, póki życia! — mamrotał, ściągając kożuch na rozmamlane piersi, bo go był chłód ździebko przejmował, i, wsparłszy się w krzyż plecami, zapatrzony w świtania, zachrapał, rychło zmożony śpikiem.
Już pola szarzały, kiej wody szeroko rozlane, a siwe od rosy zboża trącały go rozruchanemi kłosami, gdy zerwał się na nogi.
— Dzień, kiej wół, pora na robotę — szepnął, przeciągając koście, i klęknął pod krzyżem do pacierza; ale nie trzepał na pytel, jak to zawdy robił, bele jeno zbyć, a dużo nawzdychać, a w piersi się nagrzmocić i tyla się nażegnać, jaże kulas zdrętwieje: dzisiaj było inaczej, o wspomożenie bowiem Pańskie zabłagał rzewliwie, i tak ze wszystkiej duszy, jaże mu łzy pociekły, i, obejmując Jezusowe nóżki, zaskamlał, wpatrzony wiernemi ślepiami w Jego twarz umęczoną i świętą:
— Dopomóż, Jezu miłosierny! Rodzona mać me ukrzywdziła, tobie się jeno oddawam, sierota! pomóż! Dyć, kiej ten ostatni, na ciężki wyrobek staję! Juści, com grzeszny, ale me spomóż, Panie miłosierny, to już na mszę dam, abo i na dwie! Świec nakupię, a jak się dorobię, to nawet baldach sprawię! — prosił i przyobiecywał, serdecznie przywierając wargami do krzyża, obszedł go na kolanach, ucałował pokornie ziemię i wstał wielce skrzepiony i dufny w siebie.
I mocnym się poczuł, i gotowym już na wszystko i tak dobrej myśle, że, ująwszy ciężkie taczki, pchał je, kiej piórko, hardo tocząc oczami po Lipcach, leżących niżej, a całych jeszcze we mgłach, z których jeno ko-