Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
— 210 —

z większych gospodarzy, chociaż zaprosinom nie odmówili, a wspomogę na wesele, jak to było zwyczajnie, przysłali, więc skoro ktosik o tem wspomniał, Jagustynka wykrzyknęła po swojemu:
— Żeby ta smaków nagotowali, a zapachniała kufa okowitki, to by się kijem nie opędził od najpierwszych, ale na darmo nie lubią brzuchów trząchać i suchemi ozorami mleć.
Że zaś już była ździebko napita, to dojrzawszy Jaśka Przewrotnego, jak kajś w kącie wzdychał żałośliwie, nos ucierał i ogłupiałemi oczami spozierał w Nastusię, pociągnęła go do niej la prześmiechów.
— Potańcuj z nią, użyj se choć tyla, kiej ci matka wzbronili żeniaczki, a zabiegaj kole niej, może ci co z łaski udzieli, ma chłopa, to już jej zarówno, jeden czy więcej.
I wygadywała takie trefności, jaże uszy więdły, zaś kiedy i Jambroż dorwał się kieliszka i jął po swojemu gębę rozpuszczać, to już oboje rej wiedli, pyskując do śmiechu, aże się trzęsły wszystkie kałduny ani się spostrzegając w onej zabawie, jak im przeszła ta krótka noc.
Że wmig ostał z obcych jeno Jambroż sączący flachy dosucha, zaś młodzi postanowili zaraz przenieść się na swoje; Mateusz przyniewalał do pozostania w chałupie na jakiś czas, ale Szymek się uparł, konia pożyczył od Kłęba, skrzynie a pościele i statki upakował na wozie, Nastusię z paradą usadził, matce padł do nóg, szwagra ucałował, famjeljantom pokłonił się w pas, przeżegnał się, konia śmignął i ruszył, a pobok szli odprowadzający.