Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
— 212 —

— A choćby dobrem słowem — odparła Sikorzyna, dając jej kawał płótna.
— Jak się dorobisz, to oddasz biedniejszym — dodała rozsapana Płoszkowa, wyciągając z pod zapaski niezgorszy kawał słoniny.
I nanieśli jej tyla, że mogło starczyć na długo, a któregoś zmierzchu Jasiek przywiódł im swojego Kruczka i, uwiązawszy go pod chałupą, uciekał, jakby oparzony.
Śmiali się niemało, rozpowiadając o tem Jagustynce, wracającej z boru, stara skrzywiła się wzgardliwie i rzekła:
— W przypołudnie zbierał la cię, Nastuś, jagódki, ale matka mu odebrała.




VII.


Pociągnęła do Borynów, niesąc czerwonych jagód la Jóźki, a że właśnie Hanka doiła krowy przed chałupą, przysiadła pobok na przyźbie, rozpowiadając szeroko, jak to Nastusię obdarzają.
— Hale, na złość Dominikowej to robią — zakończyła.
— Nastce to zarówno, ale trzebaby i mnie co ponieść — szepnęła Hanka.
— Narychtujcie, to zaniesę — nastręczała się skwapnie, gdy z izby rozległ się słaby, proszący głos Jóźki: