Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
— 225 —

— A niech im Pan Jezus da z dziesięć razy szczodrzej, toć Antek zaręczył u dziedzica za nasz grunt, a i w niejednem nas wspomógł.
— Antek wziął się za Szymkiem! — aż przystanęła ze zdumienia.
— Hanka też niegorsza od niego, dała mi maciorkę, prosię to jeszcze, ale będzie z niego pociecha, bo idzie z plennego gatunku.
— Cudeńka prawisz, Hanka dała ci maciorkę, prosto nie do wiary.
Wróciły pod chałupę, i Jagusia, wysupławszy z chusteczki dziesięć rubli, wetknęła je w rękę Nastusi.
— Weź te parę groszy, nie mogłam przódzi, bo mi Żyd za gąski nie oddał.
Dziękowali jej ze wszystkiego serca, więc im powiedziała na odchodnem:
— Poczekajta, udobrucha się matka, to wam jeszcze coś niecoś udzieli.
— Nie potrzebuję, niech se moją krzywdą trumnę wyścieli! — wybuchnął Szymek tak nagle i z taką zapamiętałością, że już odeszła bez słowa.
Wracała do domu srodze zadumana, smutna i jakaś roztęskniona.
— A ja co? ten badyl suchy, o któren nikto nie stoi — westchnęła sieroco.
Kajś w pół drogi spotkała Mateusza, leciał do siostry, ale zawrócił z nią i uważnie słuchał rozpowiadania o Szymkach.
— Nie wszystkim tak dobrze — powiedział jeno chmurnie.