Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.
— 227 —

Westchnęła ciężko, z lubością oddając się spominkom o nim, że Mateusz, nie mogąc się dogadać, zawrócił zpowrotem do siostry.
Ona zaś, wlekąc lękliwemi oczami po świecie, pomyślała:
— Co on tam teraz porabia, co?
Zatargała się gwałtownie, ktosik ją objął znienacka i przyciskał.
— Nie ucieczesz mi teraz — szeptał namiętnie wójt.
Wyrwała mu się z pazurów rozzłoszczona:
— Jeszcze raz me tkniecie, to wam ślepie wydrapię i takiego narobię piekła, jaże się cała wieś zleci.
— Cichoj, Jaguś, dyć gościńca ci przywiozłem — i wtykał jej w ręce korale.
— Wsadźcie je sobie gdzieś, stoję o wasze podarunki, co o ten patyk złamany!
— Jagusiu, co ty wyrabiasz, co — jąkał zdumiony.
— A to, żeście świńtuch i tyla! I ani ważcie się mnie czepiać.
Odbiegła go rozsrożona i, kiej burza, wpadła do chałupy, matka obierała ziemniaki, a Jędrzych doił krowy w opłotkach, zabrała się więc żwawo do wieczornych obrządków, ale trzęsła się ze złości i, nie mogąc się uspokoić, skoro się jeno ściemniało, zebrała się znowu bieżyć.
— Zajrzę do organistów — powiedziała matce.
Często tam teraz chodziła, wysługując się im na różne sposoby, aby choć niekiedy posłyszeć jakie słowa o Jasiu.