Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.
— 230 —

Rocho, siedzący kajś w mroku, tłumaczył szeroko, co by to wyszło la wsi, jeżeli się zgodzą na postawienie szkoły w Lipcach; a potem Grzela nauczał każdego zosobna, co ma powiedzieć naczelnikowi i jak głosować.
Długo w noc radzili, boć nie obeszło się bez kłótni a sprzeciwieństw, ale wkońcu zgodzili się na jedno i, nim zaświtało, rozeszli się śpiesznie, gdyż nazajutrz trza było dość wcześnie wyruszać.
Tylko Jagusia została jeszcze na przyźbie, jakby już docna zagubiona w dumaniach i nocy, siedziała ślepa i głucha na wszystko, szepcąc jeno niekiedy niby te gorące słowa nieskończonego pacierza:
— Przyjedzie, przyjedzie!

I kłoniła się bezwolnie, jakby nad jutrem, jakby chcąc dojrzeć, co la niej niesie ten świt, szarzejący nad ziemią, z lękiem a radością dając się temu, co miało się stać.



VIII.


Przypołudnie dochodziło, skwar czynił się coraz większy i naród już się wszystek zgromadził przed kancelarją, a naczelnika jeszcze nie było. Pisarz raz po raz wychodził na próg i, przysłoniwszy dłonią oczy, wyzierał na szeroką drogę, obsadzoną pokrzywionemi wierzbami, ale tam się jeno lśniły kałuże, ostałe po wczorajszej ulewie, toczył się zwolna jakiś zapóźniony wóz i kajś niekaj między drzewami zabielała chłopska kapota.