Pisarz ciągnął powoli:
...jako przykazano postawić szkołę w Lipcach, któraby była i dla Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi.
Potem długo wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo oświata, jak to urzędy jeno myślą dzień i noc, by tylko narodowi przyjść z pomocą, by go wspierać, oświecać i bronić przed złem. Zaś wkońcu wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na całe utrzymanie szkoły, wraz z nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić dodatkowy podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi. Umilkł, przetarł okulary i rzekł jakby do siebie:
— Pan naczelnik powiedział, że, jak dzisiaj uchwalicie, to pozwoli zacząć budowę jeszcze w tym roku, a na przyszłą jesień dzieci już pójdą do szkoły.
Skończył, ale nikt się nie odezwał, każden coś ważył w sobie, kuląc się jeno, jakby pod ciężarem nowego podatku, aż dopiero wójt się ozwał:
— Słyszeliście dobrze, co pan sekretarz przeczytał?
— Słyszelim! Juścik, przeciek niegłusim! — ozwali się tu i owdzie.
— A któren ma przeciw temu, niech wystąpi, a swoje rzeknie.
Jęli się trącać łokciami, wypychać naprzód, drapać, spozierać na się i na starszych, lecz nikto nie miał śmiałości wyrywać się pierwszy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —