— Kiej tak, uchwalmy prędko podatek i do domu! — zaproponował wójt.
— Więc cóż, wszyscy jednogłośnie zgadzacie się? — zapytał uroczyście pisarz.
— Nie! Nie chcemy! Nie! — wrzasnął Grzela i za nim kilkudziesięciu.
— Nie potrza nam takiej szkoły! Nie chcemy! Dosyć już mamy podatków! Nie! — wołano już ze wszystkich stron, a coraz śmielej, głośniej i hardziej.
Na ten wrzask wyszedł naczelnik i stanął w progu, przycichli na jego widok, a on poskubał bródkę i rzekł wielce łaskawie:
— Jak się macie, gospodarze?
— Bóg zapłać! — odparli pierwsi z brzega, kolebiąc się pod naporem gromady, pchającej się naprzód, aby posłuchać naczelnika, któren wsparty o futrynę, jął cosik mówić po swojemu, ale mu się cięgiem odbekiwało.
Strażnicy skoczyli w naród i dalejże wołać:
— Szapki dołoj! szapki!
— Poszedł ścierwo i nie plącz się pod nogami! — zaklął ktoś na nich.
A naczelnik, choć prawił słodziuśko, skończył nakazująco i po polsku:
— Uchwalcie zaraz podatek, bo nie mam czasu.
I srogo patrzył w twarze, strach przejął niejednego, tłum się zakołysał, poszły trwożne i ściszone szepty.
— No co, głosujemy na szkołę? Mówcie, Płoszka! Jakże zrobim?... Kajże to Grzela? Przykazuje głosować! Głosujmy, ludzie, głosujmy!
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.
— 246 —