Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
— 249 —

— Zawrzyjcie gębę! Cicho, psiekrwie! — klął wójt, na darmo dzwoniąc.
— Co rzekłem, to przywtórzę, że w naszej szkole muszą się uczyć po naszemu.
— Karpienko! Iwanow! — ryknął na strażników, stojących w pośrodku ciżby, ale chłopi wmig ich ścisnęli między sobą, a ktosik im szepnął:
— Niech jeno któren tknie kogo... nas tu ze trzystu... miarkujcie...
I wraz się rozstąpili, czyniąc wolne przejście, a tłocząc się za nimi przed naczelnika z głuchą, rozjuszoną wrzawą, przysapując jeno, a klnąc i wytrząchając pięściami, zaś raz po raz ktoś wyrywał się z kupy z ozorem:
— Każde stworzenie ma swój głos, a jeno nam przykazują mieć cudzy.
— I cięgiem przykazy, a ty, chłopie, słuchaj, płać i czapką ziemię zamiataj.
— Pokrótce to bez pozwoleństwa nie puszczą i za stodołę.
— Kiej takie wielmożne, to niech przykażą świniom, by zaśpiewały, kiej skowronki! — huknął Antek, zatrzęsły się śmiechy, a on wołał rozjuszony:
— Albo niech im gęś zaryczy. Jak to zrobią, to uchwalim szkołę.
— Każą podatki, płacim; każą rekruta, dajem, ale wara od...
— Cichocie, Kłębie. Sam Najjaśniejszy Cysarz nadał ustawę, i tam stoi, kiej wół, co szkoły i sądy