Sporo przeszło, ale dużo więcej narodu ostało na miejscu, naczelnik się zmarszczył i przykazał, aby la sprawiedliwości głosowali imiennie.
Strapił się tym Grzela, dobrze rozumiejąc, że, skoro każden zosobna pójdzie głosować, to nie będzie śmiał się przeciwić.
Ale już nie było nijakiej zarady. Pomocnik zaczął wywoływać i każden szedł koleją, posobnie, a pisarz przy nazwisku znaczył kreskę, jeśli był za szkołą, lub robił krzyżyk, gdy się jej przeciwił.
Długo się wlekło, gdyż ludzi było chmara, lecz w końcu ogłosili:
— Dwieście głosów za szkołą, osiemdziesiąt przeciw.
Grzelowi podnieśli wrzask.
— Na nowo głosować! oszukali!
— Ja mówiłem: nie, a postawił mi kreskę! — wydzierał się któryś, a za nim wielu świarczyło to samo, zaś gorętsi jęli się skrzykiwać.
— Nie dać, podrzeć papiery, podrzeć!
Szczęściem, co dworski powóz zajeżdżał przed kancelarję, więc ludzie, chcąc nie chcąc, musieli się poodsuwać na boki, zaś naczelnik, przeczytawszy list, jaki mu podał lokaj, oznajmił uroczyście:
— Tak, bardzo dobrze, szkoła w Lipcach będzie.
Juści co nikto i pary z gęby nie puścił, stali, kiej mur, patrząc w niego spokojnie.
Podpisał jakieś papiery, wsiadł do powozu i ruszył.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —