Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.
— 254 —

zapomniał powiedzieć? A tego, żeśta kundle i barany. I dobrze zapłacita za posłuch, ale niech was łupią ze skóry, kiejśta głupie.
Zaczęli się odcinać, ktoś nawet pysk wywarł na niego, lecz zmilkli, bo jakaś żydowska bryka przejeżdżała, w której siedział Jasio organistów.
Otoczyli go Lipczaki, a Grzela rozpowiedział o wszystkiem. Jasio wysłuchał, pogadał o tem i owem i kazał jechać.
Wszyscy zaś poszli do karczmy, i po drugim kieliszku Mateusz huknął:
— A ja wam powiedam, że wszystkiemu winien wójt i młynarz.
— Prawda, najwięcej namawiali a straszyli — przyświarczył Stacho Płoszka.
— A że naczelnik groził, to jakby wiedział już o Rochu — ktoś szeptał.
— Jak nie wie, to mu powiedzą. Znajdą się takie!
— Kaj strażniki? — zapytał Grzela niespokojnie.
— Poszli jakby w stronę Lipiec.

Grzela zakręcił się po karczmie, i ani spostrzegli, jak się wyniósł i szedł ku wsi miedzami, rozglądając się pilnie dokoła.



IX.


Antek obzierał się za gromadą, kieby ten kot, odpędzony od miski, a rozważał, czyby nie zawrócić, lecz, widząc następujących strażników, powziął nagle