Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.
— 286 —

oblewał ją war, nogi się trzęsły i serce łomotało, kieby młotem, zaś indziej, gdy w drugim pokoju nauczał siostry, to jaże dech przytajała, zasłuchana w jego głosie, niby w tem słodkiem dzwonieniu, aż organiścina spostrzegła:
— Co tak pilnie nasłuchujecie?
— Bo pan Jasio tak prawi naucznie, że niczego nie poredzę wyrozumieć!
— Chcielibyście! — zaśmiała się pobłażliwie. — A bo to w małych szkołach się uczy — przyrzuciła z dumą, wdając się w szeroką pogawędkę o synu, lubiła ją bowiem i rada zapraszała, że to Jagusia chętna była do pomocy przy każdej robocie, a przy tem często gęsto i przynosiła co niebądź: to gruszek, to jagódek, to nawet niekiej i osełkę świeżego masła.
Jagusia wysłuchiwała zawdy tych opowiadań z jednaką żarliwością, lecz skoro Jasio ruszył się z domu, i ona śpieszyła się nibyto do matki; strasznie bowiem lubiała naglądać za nim zdaleka i nieraz, przyczajona we zbożu lub za jakiemś drzewem, patrzała w niego długo i z taką tkliwością, że nie mogła się powstrzymać od płaczu.
Ale już najmilsze były la niej te krótkie, nagrzane, jasne noce, że, kiej jeno matka zasnęła, wynosiła pościel do sadu i, leżąc nawznak, zapatrzona w niebo migocące przez gałęzie, zapadała w jakieś przenajsłodsze niezmierzoności marzenia. Upalne wiewy nocy muskały ją po twarzy, gwiazdy zaglądały w oczy, szeroko otwarte, nabrane zapachami głosy ciemnic, głosy pełne niepokojącego żaru i lubości, zadyszane szepty liści,