— Mnie to się jeno spodobają takie historje o królach, o smokach, albo i o strachach, co to, jak się o nich słucha, to jaże mrówki człowieka obłażą i jakby zarzewia nasuł do piersi. Jak Rocho nieraz powiedają takie historje, tobym go słuchała dzień i noc. A czy pan Jasio ma o tem książki?
— A któżby czytał takie bajdy! — buchnął wzgardliwie, głęboko zgorszony.
— Bajdy! Hale, przeciek Rocho czytał o tem i z drukowanego.
— Głupstwa wam czytał i same cygaństwa!
— Jakże, toby se ino la cygaństwa umyślali takie cudeńka?...
— A tak, wszystko bajki a zmyślenia.
— To nieprawda i o południcach i o smokach? — pytała coraz żałośniej.
— Nieprawda, mówię wam przecież! — odpowiadał zniecierpliwiony.
— To i o tem też nieprawda, jakto Pan Jezus wędrował ze świętym Piotrem, co?...
Nie zdążył odrzec, bo nagle jakby wyrosła z pod ziemi Kozłowa i, stając przy nich, patrzała naśmiechliwemi ślepiami.
— A to pana Jasia szukają po całej wsi — rzekła słodziuśko.
— Cóż się tam stało?
— Jaże trzy bryki ziandarów przyjechało na plebanję.
Zerwał się niespokojnie i poleciał prawie w dyrdy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.
— 291 —