Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.
— 308 —

Niemało też cisnęło się do młynarzowego domu kupować mąkę, kasze przeróżne, a nawet i po chleb gotowy.
Młynarz leżał chory, ale snadź nic się nie działo bez jego przyzwoleństwa, gdyż krzyknął do żony, siedzącej na dworze, pod wywartem oknem:
— A Rzepeckim nie dawaj ani za grosz, prowadzali swoje krowy do księżego byka, to niechże im proboszcz zaborguje i co innego.
I nie pomogły żadne prośby ni skamlania, na darmo też wstawiała się za biedniejszymi, zaciął się i żadnemu, któren ino wodził krowę na plebanję, nie pozwolił zborgować ani pół kwarty mąki.
— Spodobał im się księży byk, to niech go sobie doją! — wykrzykiwał.
Młynarzowa, też jakoś kwękająca, spłakana i z obwiązaną twarzą, wzruszała ramionami, ale, jak mogła, ukradkiem zborgowała niejednemu.
Nadeszła Kłębowa, prosząc o pół ćwiartki jaglanej kaszy.
— Płacicie zaraz, to bierzcie, ale na bórg nie dam ani ziarnka.
Zafrasowała się wielce, bo juści, że przyszła bez pieniędzy.
— Tomek z nim trzyma za jedno, to niechaj uprosi o kaszę.
Obraziła się i rzekła wyzywająco:
— Juści, co trzyma z księdzem, i trzymał będzie, ale tutaj już więcej jego noga nie postoi.
— Mała szkoda, krótki żal! Spróbujcie mleć gdzie indziej.