Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.
— 312 —

— Cóż się to waju przygodziło? — spytała niespokojnie Hanka.
— A co, napiłam się człowieczego bólu i jaże mnie zamgliło — rozpłakała się i jęła mówić przez łzy i szlochania — wiecie, a to Kozłowa wzięła Jaśka pod swoją opiekę i już mu wszyćko wyśpiewała.
— Nie ta, to drugaby mu pedziała, takie rzeczy się nie zagubią.
— Mówię wam, że cosik strasznego wzbiera w ich chałupie! Poleciałam do nich, nie było nikogo. Zaglądam teraz, siedzą oboje i płaczą, na stole porozkładane podarunki, jakie jej przyniósł. Jezu, jaże mróz mnie przejął, jakbym zajrzała do grobu. Nie mówią do się, jeno płaczą. Mateuszowa matka rozpowiedziała mi, jak to było, aże mi włosy powstały na głowie.
— Nie wiecie, wspominał Mateusza? — zagadnął niespokojnie Antek.
— Pomstuje na niego, że niech Bóg broni! Jasiek mu tego nie przepuści, nie!
— Nie bójcie się, Mateusz go skamlał o łaskę nie będzie — odrzucił gniewnie i, nie słuchając więcej, poleciał na Podlesie przestrzec przyjaciela.
Nalazł go dopiero u Szymków, siedział z Nastusią pod ścianą i cosik zcicha se redzili, wywołał go zaraz i, kiej odeszli spory kawał drogi, opowiedział.
Mateusz aż się zachłysnął i zaczął kląć.
— Ażeby to siarczyste pioruny spaliły taką nowinę!
Wracali do wsi, Mateusz się krzywił i jakoś boleśnie i ciężko wzdychał.