— Widzę, co ci markotno i żal — wtrącił ostrożnie Antek.
— Zaśbym ta żałował, już mi kością w gardle stanęła. Co inszego mnie trapi.
Antek się zdumiał, ale nijakoś było się rozpytywać.
— Czasuby nie chwaciło, żebym miał każdej żałować! Wpadła mi w pazury, to i wzionem, każdyby zrobił to samo! Nie bój się, użyłem, jak pies w studni, bo, com się musiał nasłuchać beków i wyrzekań, to starczyłoby la dziesięciu. Uciekałem, to kieby cień szła za mną. Niechże i Jasiek się nią nacieszy. Nie kochanice mi w głowie, a jeno całkiem co drugiego.
— Pewnie, że pora by ci się żenić.
— Właśnie i Nastka mówiła mi to samo.
— Dzieuch we wsi, jak maku, nietrudno wybrać.
— Już mam zdawiendawna cosik upatrzonego — wyrwało mu się bezwolnie.
— To me proś w dziewosłęby i sprawiaj wesele, choćby zaraz po żniwach.
Nie poszło mu to w smak, bo skrzywił się i zagadał znowu o Jaśku, a wywiedziawszy się wszystkiego, jął rozpowiadać o Szymkowej gospodarce, wyznając przytem nibyto niechcący, że Jędrzych mówił Nastusi pod sekretem, jako Dominikowa ma podać do sądu o grunt Jagusi po Macieju.
— Ociec zapisali, to jej nikto nie zapiera, juści, że samej ziemi nie oddam, ale święcie zapłace, co warta! Kłótnica, chce się jej procesów!
— Prawda to, że Jagusia zapis oddała Hance? — pytał ostrożnie.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.
— 313 —