Przyszedł z Panem Jezusem, przygotował ją na tę drogę ostatnią i zalecił Jasiowi pozostać do końca, że to jemu samemu gdziesik się śpieszyło.
Jasio zasiadł przy niej i czytał se pocichu z brewiarza, Kłębowie też ostali w domu, a wkrótce przyleciała Jagusia, przywarowawszy kajś w kącie cichuśko, niby trusia. W izbie jeno muchy brzęczały, gdyż ludzie snuli się bez głosu, jak cienie, trwożnie jeno spozierając na Jagatę... Leżała z różańcem w ręku, jeszcze całkiem przytomnie, żegnając się z każdym, kto ino zajrzał do chałupy, zaś poniektórym dzieciom, cisnącym się w sieniach i pod oknem, rozdawała po parę groszy:
— Naści, a zmów paciorek za Jagatę! — szeptała z lubością.
A potem już całe godziny nie odzywała się do nikogo.
I leżała se godnie, po gospodarsku, na łóżku i pod obrazami, jak se była roiła przez całe życie. Leżała, pełna cichej dumy i nieopowiedzianej szczęśliwości, radosne łzy siwiły się w jej oczach. Poruchiwała cosik wargami, błogo uśmiechnięta i zapatrzona przez okno w niebo głębokie, w pola nieobjęte, gdzie już kaj niekaj błyskały z brzękiem kosy i kładły się źrałe, ciężkie żyta, w jakieś dale, widne jeno jej duszy zamierającej.
Ale w jakiejś minucie, gdy dzień miał się już ku schyłkowi, a izbę zalały czerwone zorze zachodu, wstrząsnęła się gwałtownie, usiadła i, wyciągnąwszy ręce, zawołała mocnym, a jakoby cudzym głosem:
— Pora już na mnie, pora.
I padła wznak.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.
— 322 —