I opowiedziała o niej przeróżne historje, nie szczędząc na dokładkę ni plotów, ani też najrozmaitszych wymysłów.
Jasiowi włosy powstały na głowie, jaże się porwał z miejsca i zakrzyknął:
— To nieprawda, nigdy nie uwierzę, żeby Jagusia była taka podła, nigdy...
— Matka ci to mówi, rozumiesz? Z palca sobie tego nie wyssałam.
— Bajki, nic więcej! Przecież to byłoby straszne! — załamał rozpaczliwie ręce.
— A czemuż ją bronisz tak zawzięcie, co?
— Bronię każdego niewinnego, każdego.
— Głupiś jak baran. — Rozgniewała się, dotknięta srodze jego niewiarą.
— Jak mama uważa. Ale jeżeli Jagusia taka najgorsza, to czemu mama pozwalała jej przychodzić do nas? — Zaperzył się zapalczywie, kiej młody kogut.
— Nie będę się tłumaczyła przed tobą, kiedyś taki głupi, że niczego nie rozumiesz, ale ci zapowiadam: trzymaj się od niej zdaleka, bo jak was gdzie razem przydybię, to chociażby przy całej wsi, a sprawię jej taką frycówkę, że mnie popamięta z ruski miesiąc! A i tobie może się przytem co oberwać...
Odeszła, trzaskając drzwiami ze złości.
A Jasio, nawet nie rozumiejąc, czemu go tak obchodzi Jagusina osława, przeżuwał matczyne słowa, niby te kolczaste osty, dławił się niemi, sycąc duszę ich piołunową gorzkością.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.
— 326 —