Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/332

Ta strona została uwierzytelniona.
— 330 —

— ...każdej prawisz to samo... czekałam cię do północka... u drugiej byłeś...
Jasio jakby znagła ogłuchł i zatrząsł się kieby osika. Wiater poszedł po sadzie, zaruchały się drzewa i zagwarzyły cichuśko kieby we śpiku, z pasieki zawiały takie miodne zapachy, jaże go sparło pod piersiami, a oczy zalały się łzami, przejął go jakiś dygotliwy war i cosik tak lubego jęło udręczać, że ino się raz po raz przeciągał, a wzdychał.
— ...tyla mi do niej, co do tych gwiazdów... Jasia se tera namówiła...
Oprzytomniał, wcisnął się w płot i nasłuchiwał coraz silniej rozdygotany.
— ...prawda... co noc wychodzi do niego... Kozłowa przydybała ich w lesie...
Świat się z nim zakręcił i rozciemniało mu w oczach, ledwie się już trzymał na nogach, a tam w gąszczach wciąż mlaskały drażniąco całunki, prześmiechy i szepty...
— ...to ci łeb wrzątkiem oparzę, kieby temu psu...
— ...ino ten razik, najmilejsza... dyć cię nie ukrzywdzę... obaczysz...
— ...Pietruś, loboga, Pietruś...
Jasio odskoczył i uciekał niby wiatr, rozdzierając sutannę o krzaki, wpadł do domu, czerwony jak burak, oblany potem i zgorączkowany, szczęściem nikto nie zwrócił na niego uwagi. Matka siedziała przed kominem z kądzielą i przędła śpiewając zcicha: „Wszystkie nasze dzienne sprawy“, siostry wtórowały cieniuśko wraz z Michałem, któren pucował kościelne lichtarze, ojciec już spał.