— Do Częstochowy idę, to mi darujcie, com ta przeciw waju zgrzeszyła...
— Bóg zapłać za dobre słowa, ale co krzywda, to krzywda! — mruknęła stara.
— Nie ruchajmy tego! Proszę was ze szczerego serca, byście mi odpuściły.
— Złości już do was w sercu nie chowam — westchnęła ciężko Dominikowa.
— Ani ja! chociem niemało przecierpiała! — wyrzekła poważnie Jagusia i, posłyszawszy sygnaturkę, poszła się przybierać do kościoła.
— Wiecie, a to Jasio organistów idzie z kompanją — ozwała się po chwili Hanka.
Jagusia, posłyszawszy nowinę, wypadła z chałupy napół ubrana.
— Co ino sama organiścina mi powiedziała, jako koniecznie naparł się iść do Częstochowy! Raźniej będzie nama wędrować z księżykiem i honorniej! Ostajta z Bogiem. — Pożegnała się przyjacielsko i poszła do kościoła, rozpowiadając po drodze nowinę, juści, co się jej dziwowali, tylko Jagustynka pokręciła głową i rzekła cicho:
— W tem coś jest! już on ta z dobrej woli nie idzie, nie...
Ale nie pora była na dłuższe wywody, bo z pół wsi zebrało się w kościele i ksiądz już wychodził z wotywą, odprawianą na intencję pielgrzymki.
Jasio służył do mszy, jak co dnia, jeno dzisia twarz miał cosik bledszą i dziwnie zbolałą, zaś oczy podsiniałe i jeszcze szkliste od łez, że jakoby we mgłach majaczył
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.
— 340 —