U Dominikowej zrobiło się już zgoła nie do wytrzymania, Jagusia bowiem łaziła kiej nieprzytomna i o Bożym świecie nie wiedząca, Jędrzych też jeno zbywał roboty, coraz częściej przesiadując u Szymków, a w gospodarstwie czynił się taki upadek i opuszczenie, że nieraz niewydojone krowy pędzili na paśniki, świnie kwiczały z głodu i konie obgryzały drabiny, rżąc przy pustych żłobach, bo stara nie poredziła zaradzić wszystkiemu, jeszczek ona utykała o kiju, z przewiązanemi oczami, napół ślepa, to i nie dziwota, co głowa jej pękała od turbacyj.
Bo i jakże: gnój pod pszenicę wysychał w polu, a nie miał go kto przyorać, len się już prosił o wyrywanie, ziemniaki zdałoby się jeszcze raz opleć i osypać, brakowało drew na opał, porządek gospodarski niszczał, żniwa były za pasem, roboty starczyło choćby i na dziesięć rąk, a tu szło kieby kto w nosie podłubywał. Przynajęła nawet komornicę, sama też zabiegała jak mogła i dzieci pędziła do roboty, ale Jagusia była jakby głucha na szyćkie prośby i przekładania, zaś Jędrzych na jakąś pogrozę odburknął hardo:
— Bo ciepnę wszyćko i pójdę se we świat! Wypędziliście Szymka, to sobie tera sami róbcie! Jemu ta nie cni się za wami, chałupę ma, grosz ma, kobietę ma, krowę ma i gospodarz całą gembą. — Pyskował przemyślnie, trzymając się zdala.
— Juści, co ten zbój poredził zaradnie wszystkiemu! — westchnęła ciężko.